piątek, 17 sierpnia 2007

Powrót do IV RP

Jeśli ktoś myślał, że to koniec naszych perypetii... to sie mylił.
Z Effcia postanowiliśmy wrócić dzień wcześniej. Pobudka o 4 rano, spakowaliśmy auto wczoraj wiec wystarczyło pójść po nie na parking strzeżony - małe piwo;)
Było jeszcze przed wschodem słońca, ruszyłem częściowo oświetloną drogą w stronę parkingu. W oddali w świetle latarni zobaczyłem sforę bezpańskich psów. Miałem nadzieję że nie zainteresują się mną i pozwolą przejść... ale przeliczyłem się. Gdy zbliżyłem się na odległość ok 10m wyraźnie rozdrażnione zwróciły się w moją stronę i warcząc zaczęły otaczać. Poczułem się jak zwierzyna osaczona przez wilki. Jakoś udało się mi bezpiecznie wycofać w bramę ośrodka i robiąc kółko wróciłem po domu żeby chwile przeczekać. Po 15min zrobiłem drugie podejście zaopatrując się w metalowy pręt - tak na wszelki wypadek. Tym razem kundle siedziały gdzieś w krzakach skąd dochodziło szczekanie, ale udało mi się bezpiecznie dotrzeć na parking i zabrać auto. Wyruszyliśmy w drogę o 5.15. Krym przejechaliśmy w ok 3,5h po drodze zatrzymując się żeby podwiązać drutem wydech który ponownie opadł - pasy którymi go podwiesiliśmy przetopiły się częściowo od gorących spalin.
Wstępnie planowaliśmy dotrzeć do Kijowa i tam zanocować, ale trasa minęła nam dość szybko o kolo godziny 18 byliśmy już w stolicy. Postanowiliśmy jechać dalej i dotrzeć jeszcze dziś do granicy. Od Kijowa stan drogi znacznie się pogorszył - momentami musiałem zwalniać do 90km/h żeby nie zostawić kawałka zawieszenia na tych nierównościach. Za miejscowością Równe skończyła się 2 pasmówka i zaczął się nowy wymiar hardcore'u. Po kilkudziesięciu kilometrach telepania sie po nieoświetlonych i tragicznie oznakowanych drogach pod granicą zabiłem lewy przedni amortyzator i od tej pory towarzyszyło nam niezbyt miłe stukanie przedniego zawieszenia. Gdy dotarliśmy do przejścia w Uściługu natrafiliśmy na sporą kolejkę. W dodatku okazało się, że ominęliśmy inna kolejkę po numerki do tej kolejki :O. Stwierdziłem, że to jakiś żart i ruszyliśmy na Dorohusk, który był oddalony o 60 kilka kilometrów, z nadzieją, że tam będzie lepiej. Gdy dojechaliśmy na miejsce o 3.30 zamieniliśmy się miejscami i próbowałem się zdrzemnąć. Obudziła mnie po kilkunastu minutach rozmowa... To była Effcia i jakiś koleś mówiący po rosyjsku. "Przemiły" tubylec oferował pomoc w ominięciu kolejki za jedyne 50$... Wolne żarty! Próbowaliśmy go spławić na wszelkie możliwe sposoby. Nawet myślałem po raz kolejny o moim bejsbolu pod fotelem, ale w pobliżu zaczął się kręcić koleżka tego typka. Gdy prośby o pomoc kogoś z kolejki przez CB nie poskutkowały a tubylec stał się agresywny wyjechaliśmy z kolejki i podjechaliśmy do przodu. Gdy ruszaliśmy prostak chwycił za lusterko i próbował je złamać... jedyne co mu się udało to zerwać plastikową osłonkę o wartości 39pln (już zakupiona na allegro:)
Zatelefonowałem na 112 i poprosiłem o interwencję milicji. Radiowóz zjawił sie po 15 min. Panowie wysłuchali co sie stało i obiecali znaleźć tego prostaka. Prawdę mówiąc nie wierzyłem, że cokolwiek zdziałają, ale naprawdę "zapuścili macki" w postaci funkcjonariuszy w cywilu i miejscowych informatorów i koło godziny 7 przywieźli właściwą osobę do identyfikacji. Effcia jako że mówi po rosyjsku wsiadła do cywilnej radiolki (stara Jetta z przyciemnianymi szybami) i z panami milicjantami spisała zeznania. Okazało się, że kolega Eduardo jest niepełnoletni i ma już 2 wykroczenia na koncie. To było trzecie, co oznaczało że pójdzie siedzieć.
Później już było z górki... o godzinie 10.30 byliśmy na terenie IV RP!
Miałem wrażenie ze drogi są tak gładkie jak stół (takie same wrażenie miewam jak przekraczam granicę polsko niemiecką - oczywiście na korzyść niemieckich dróg) i w końcu bez żadnych problemów byłem w stanie odczytać drogowskazy:)
Oświadczam oficjalnie, że moja noga nie postanie za wschodnią granicą przez następne 15 lat! Dopóki ten dziki kraj i dzicy ludzie nie zaprowadzą trochę porządku nie ma sensu tam jechać.
A oto ja szczęśliwy po blisko 7h czekania na przejsciu granicznym:

środa, 15 sierpnia 2007

Ostatnie 3 dni plażowania

Po wszystkich "wspaniałych" doświadczeniach podczas urlopu postanowiliśmy ostatnie 3 dni spędzić leżąc na plaży i pływając w morzu. Naprawdę ciężko było znaleźć skrawek wolnego miejsca nad wodą.Wieczorkiem ostatniego dnia poszliśmy zrobić sobie fotki na skale na której przesiadywaliśmy po zachodzie słońca.

niedziela, 12 sierpnia 2007

Sudak

Po paradzie atrakcji w dniu poprzednim resztę czasu postanowiliśmy spędzić na plaży. Niestety pogoda splatała nam figla i niebo nad Ałupką zachmurzyło się. W związku z tym postanowiliśmy dać Krymowi ostatnią szansę i zwiedzić Twierdzę w Sudaku. Odległość 120km wydawała sie mała, jednak okazało się ze szeroka droga za Ałtuszą zmienia się w wąską i kręta drogę górską, więc dotarcie na miejsce zajęło nam więcej czasu niż zakładaliśmy.
Gdy dotarliśmy na miejsce temperatura sięgała ponad 35st C w cieniu, a miejsce wyglądało jak spalony słońcem step otoczony murem. Wejściówki kosztowały po 40 hrywien od łebka i 5 za robienie zdjęć, co znacznie odbiegało od cen podanych w przewodniku. Wokoło roiło się od straganów z pamiątkami i przebierańców którzy tworzyli niepowtarzalny klimat tego miejsca. Wspięliśmy się na mur skąd mogliśmy podziwiać piękne widoki na wybrzeże Morza Czarnego.
Ostatnim miejscem które chcieliśmy zobaczyć był park botaniczny w Nowym Świecie który znajdował się 7km od Twierdzy.
Zaparkowaliśmy auta na drodze prowadzącej do parku jak dużo innych osób. Było bardziej niż pewne ze zaraz podbiegnie do nas cieć parkingowy, i tak też się stało. Chciał żebyśmy zaparkowali na jego parkingu, a my oszukani już raz przez parkingowego koło polany bajek kazaliśmy mu się odczepić. Na nic zdały sie tłumaczenia że stoją tu też inne auta i że to nie jego biznes. W momencie kiedy zagroził spuszczeniem powietrza z opon miałem ochotę wyciągać domowej roboty bejsbola spod siedzenia a Paweł gazrurki z bagażnika i wybicia mu tego z głowy. Ostatecznie odechciało nam się zwiedzać Nowy Świat i ruszyliśmy do domu. Dodatkowo po powrocie z Sudaku wydech w naszej bawarce złamał się tuż za katalizatorem. Było to wynikiem procesu wyniszczania który zaczął sie już we Lwowie. Tam najprawdopodobniej zahaczyłem mocowaniem wydechu o tory tramwajowe. Mocowanie to poluzowało się i ciągnęło się po asfalcie w Odessie i zmuszony byłem je odkręcić. Reszta drogi dopełniła aktu zniszczenia:)
Razem z Pawłem podwiesiliśmy wydech na pasach i tyrtytkach. Szkoda że nie miałem wtedy aparatu, bo auto podczas naprawy stało prawym tylnym kołem na stromym podjeździe na czyjąś posesję, dwoma lewymi kołami na drodze, a przednie prawe wisiało w powietrzu. Powiem tylko tyle... miny kierowców przejeżdżających obok - bezcenne! :D

A oto kilka rodzynków tuningu Ukraina style:

sobota, 11 sierpnia 2007

Wycieczka krajoznawcza!

Po 2 dniach lenistwa postanowiliśmy odwiedzić kilka miejsc z listy przygotowanej przez Justynę żeby się nie okazało że dziewczyna sie napracowała na marne;) Lista była dość obszerna więc postanowiliśmy "przepuścić ją przez filtr" i wybraliśmy najciekawsze miejsca: jaskółcze gniazdo, polana bajek, wodospad Uczan-su, sobór Aleksandro Newski w Jałcie, pałac Chanów w Bakczysaraju,...
Na pierwszy ogień poszło jaskółcze gniazdo które w rzeczywistości jest restauracją. Widoki piękne, a przy pomoście na dole klifu pływa kupa śmieci...
Następnie udaliśmy się do polany bajek. Znajdują się tam rzeźby postaci z bajek i legend ukraińskich, rosyjskich, jak również Braci Grimm i Disneya (podobno, bo tych ostatnich nie widzieliśmy). Na wjeździe zatrzymał nas pan parkingowy. Stał obok patrolu milicji i pobierał opłatę za parking i wejście na polane bajek - 4o hrywien. Przy próbie wejścia okazało sie ze daliśmy sie zrobić klasycznie w trąbę bo opłata parkingowa wynosi 5hrywien za godzinę i oczywiście nie obejmuje wejścia na teren polany. Próba odnalezienia parkingowego i dochodzenia sprawiedliwości oczywiście nie przyniosła efektów, pan milicjant, który stał przy wjeździe jak nas oszukiwano wzruszył tylko ramionami i powiedział "szukajcie go", a parkingowy kmiotek po odnalezieniu wykręcił sie jakaś głupią gadka. Polana bajek to jedna wielka parodia. Nie wiem czemu spodziewaliśmy sie czegoś w stylu Disneylandu, zastaliśmy tam tylko żałosne figurki z drewna i beznadziejny gabinet krzywych zwierciadeł... Nawet nie było Wilka i Zająca - jedynych bohaterów rosyjskiej bajki jaką znamy.
W Jałcie pojechaliśmy zobaczyć polecany przez przewodnik sobór Aleksandro Newski, i w drodze do Bakczysaraju największy wodospad na Krymie... gdzie po zapłacie za parking 15hr i wejściówek po 5hr okazało się ze w okresie letnim nie ma wody.
Ostatnią nadzieją na powodzenie tej wyprawy był pałac Chanów gdzie przyjechaliśmy 40 min po zamknięciu i musieliśmy zapłacić łapówkę strażnikowi, który nam pozwolił wejść na 15min i zrobić kilka fotek.
Analizując cala wyprawę z perspektywy czasu jesteśmy przekonani ze gdyby darować sobie zwiedzanie miejscowych atrakcji turystycznych i spędzić ten cały czas na plaży to urlop można by było zaliczyć do udanych.
A na koniec kolejny lokalny tuning - tym razem Opel:

czwartek, 9 sierpnia 2007

Plaża plaża plaża przez 2 dni




Wszystko już spakowane karimaty, ręczniki, amatorski sprzęt do nurkowania i kremy z filtrem.
w końcu na plażę. Jupi!!!
Miejsce to ma bardzo duży potencjał turystyczny. Piękne widoki gór połączonych z morzem jednak Ukraina nie potrafi tego jeszcze wykorzystać i nie zna pojęcia "ekologia". Śmieci i syf są wszędzie - puste butelki, kartony opakowania itp. Potrafią one przyćmić walory nawet najładniejszych widoków.
Plaże na południu są kamieniste. W okolicach Jałty dodatkowo są wybetonowane i w większości prywatne - należące do ośrodków i hoteli. Na plażach ogólnodostępnych jest straszny tłok...
Woda jest ślicznie niebieska i czysta.
Brak infrastruktury sprawia ze głównymi bywalcami plaż krymskich są Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini.
Na koniec 2 dnia plażowania zwiedziliśmy pałac Woroncowa i otaczające go ogrody.

środa, 8 sierpnia 2007

Deeper into Krym ;]

Kolejny dzień upłynął nam na grzaniu na południe. Na Krymie daje się zauważyć znaczna poprawę nawierzchni. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie że są takie jak w Polsce. Na podjazdach pod wzniesienia (od 9% do nawet 12%) droga rozszerza się o dodatkowy pas co ułatwia wyprzedzanie. Na południu Ukrainy widać bardzo dużo robót drogowych co niewątpliwie odróżnia Ukrainę od Polski w przygotowaniach na Euro 2012. Gdy zapytaliśmy pana w hotelu Turist we Lwowie jak tam przygotowania do Euro zaśmiał się i powiedział że na razie politycy się kłócą, ale jeśli Ukraina straci prawo organizowania imprezy z pewnością ktoś zginie z rąk mafii. To tym bardziej utwierdziło nas w przekonaniu ze to dziki kraj i dziki naród.
Późnym popołudniem zajechaliśmy do Ałupki (miasto polożone bardzo blisko Jałty) po drodze dokumentując piękne krajobrazy Krymu.
Na miejscu skorzystaliśmy z pomocy miłej pani która pomagała w znalezieniu kwater, oczywiście nie charytatywnie bo dostawała prowizję od właściciela w wysokości stawki dobowej za pokój - czyli 50$. W tym momencie stało się dla nas jasne ze Krym nie jest taki tani jak się nam wydawało.
Wynajęliśmy na 5 dni 2 pokoje o średnim standardzie każdy po 50$ za dobę, ok 500m od plaży. Mieliśmy dostęp do kuchni ze wszystkimi sprzętami i łazienki. Całe szczęście ze ciepła woda była o każdej porze a w toalecie normalny sedes, a nie dziura w ziemi jak w przydrożnych toaletach.
Auta zostawiliśmy na strzeżonym parkingu za 10 hrywien za dobę.
Wieczorem raczyliśmy się grillowanymi kiełbaskami i lokalnymi trunkami - piwem Krym i winem Masandra :)

wtorek, 7 sierpnia 2007

Nareszcie Krym

Jak większość późniejszych epizodów, również ten, zakończył się niemiłą niespodzianką. Cali szczęśliwi że wreszcie dotrzemy na Krym i będziemy leżeć plackiem na plaży strzaskując się na mahoń poszliśmy się rozliczyć za pokój. W tym momencie wylano na nas kubeł zimnej wody...
Okazało się ze pokój kosztował 600 hrywien za dobę, tym samym musieliśmy zapłacic całkiem pokaźny rachunek. Próbowaliśmy się bronić, i tłumaczyć że wprowadzono nas w błąd, ale zostało to nam w dosyć stanowczy sposób wyjaśnione ze jestesmy obcokrajowcami i najwidoczniej nie zrozumieliśmy tej miłej pani która pokazywała nam pokój... Z wcześniejszych doświadczeń wiemy, że obcokrajowcom zawsze da się wmówić, że coś źle zrozumiał...
Po kolejnym budującym doświadczeniu opuściliśmy Odessę w poszukiwaniu gorących plaż i milszych ludzi. Byliśmy już wykończeni ciągłą jazdą i zaskakującymi nas przygodami. Postanowiliśmy zaliczyć jeszcze jeden przystanek w miejscowości Czarnomorskoje a następnie zatrzymać sie gdzieś na południu na dłużej i w końcu odpocząć!!! Bo po to tu przyjechaliśmy....
Tak na marginesie z Pawłem wyszukiwaliśmy rodzynki lokalnego tuningu. Oto jeden z nich upolowany przy wyjeździe z Odessy:


poniedziałek, 6 sierpnia 2007

Odessa dzień 2

Drugi dzień w Odessie opłynął nam na zwiedzaniu miejsc polecanych przez przewodnik.
Po odwiedzeniu następujących miejsc: port, schody Potiomkinowskie - symbol Odessy, wielki teatr który aktualnie jest w remoncie, centrum, deptak i parę innych mieliśmy z Effcią wrażenie że zostały one umieszczone w przewodniku tylko po to żeby coś w nim napisać... Krótko mówiąc oprócz teatru, do którego nie było dostępu z powodu remontu, spodziewaliśmy się czegoś lepszego.Na otarcie łez i z nadzieją w sercu, że zobaczymy coś imponującego wyruszyliśmy do twierdzy Akerman. Droga była trudna i wyboista a oznaczeń prawie brak. Ostatni kilometr był przejezdny tylko dla porządnych terenówek albo lokalnych żiguli. Dotarlismy do celu po zmroku i obiekt był juz zamknięty dla zwiedzających, a wokoło buszowały chmary żądnych krwi komarów. Zrobiliśmy kilka fotek i po dłuższym błądzeniu udało nam się dotrzeć na drogę do Odessy. Zaliczyliśmy również zatrzymanie przez patrol milicji za przekroczenie prędkosci o 25km/h, ale jednej z pań udało się przekonać funkcjonariusza że mandat nie jest konieczny.

niedziela, 5 sierpnia 2007

Odessa - ziemia obiecana


Pobudka po 6... Pani sprzątająca pokoje pukała do drzwi żeby nas obudzić (nie zamawialiśmy budzenia) ponieważ musiała wysprzątać pokój przed następnymi gośćmi przed 8.30 i w ten sposób zostaliśmy wymieceni z pokoju szczotką wraz z kurzem z podłogi - ciekawostka, pani z miotełką ze słomy ogarnęła pokój w 30 sekund... :D
Po szybkim śniadanku wyruszyliśmy ku Odessie.
Droga była długa, okupiona 2 mandatami Pawła. Panowie milicjanci dali się jednak przekonać ze nie warto pisać mandatu i klasycznie wzięli w łapę 30-40 hrywien. Nas zatrzymał jeszcze jeden patrol mimo że nie przekroczyliśmy prędkości. Milicjant po prostu chciał sobie obejrzeć moje BMW bo miał zamiar podobno takie kupić:)
Do Odessy dojechaliśmy późnym wieczorem. Schody zaczęły się w momencie gdy okazało się ze oba hotele polecane w przewodniku przypominają budynki po bombardowaniu (czyli są aktualnie w remoncie).
Zatrzymaliśmy się przy głównym deptaku i dziewczyny poszły szukać innych hoteli które znaleźliśmy na mapie. Po ponad godzinie nieobecności wróciły ze Sławkiem - miejscowym który zaoferował pomoc w znalezieniu noclegu. Miał to być luksusowy apartament w samym centrum za 80$ za noc. Zostawiliśmy auta pod klubem koło bulwaru i poszliśmy na spotkanie z kolegą Sławka który miał nam pokazać lokum. Ewelina i Justyna były przekonane o dobrych zamiarach tubylców a ja z Pawłem jako przedstawiciele poglądu "nie wierz w bezinteresowną pomoc na wschodzie" byliśmy mocno sceptyczni. Droga do tego "luksusowego" apartamentu wiodła przez ciemną bramę i jeszcze mroczniejsze podwórko na tyłach kamienic. W momencie gdy stanęliśmy przed drzwiami do klatki schodowej przypominającymi drzwi do chłodni i kolega Sławka nie potrafił przez 10min ich otworzyć podziękowaliśmy i oddaliliśmy się stamtąd jak najszybciej. (ja i Paweł byliśmy przekonani że właściciele kręcą snuff movies a my będziemy głównymi bohaterami Hostelu 3, albo że gdy stoimy pod drzwiami koledzy Sławka właśnie "robią" nasze auta).
Ostatecznie po błądzeniu po Odessie do 1 w nocy zatrzymaliśmy się w ładnym hoteliku w pokoju dla 4 os za podejrzanie niską cenę 300 hrywien za dobę, biorąc pod uwagę ze warunki były naprawdę przyzwoite. Nie będąc już w stanie kontynuować poszukiwań, upewniając sie 4 razy ze cena 300 hrywien za dobę jest ostateczną udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

sobota, 4 sierpnia 2007

Wakacje czas zacząć:>

*Kolor tła bloga nie jest przypadkowy. W pełni oddaje nastroje panujące podczas wycieczki :)

Pobudka o 3:30. Paweł i Justyna maja być pod naszym blokiem o 4. Właśnie zaczynamy nasze wymarzone wakacje. Jedziemy 2 samochodami ze znajomymi na Krym !
Udało się nam jakoś pozbierać i wyruszyć z Warszawy o 4.15. Skierowaliśmy się do przejścia granicznego w Korczowej. Dotarliśmy na miejsce bez problemów i po ok 2h czekania znaleźliśmy się po stronie ukraińskiej.
Pierwsze co sie rzuciło w oczy to znaczne pogorszenie stanu dróg i znaczne zagęszczenie stacji benzynowych (co było akurat pozytywne bo paliwo jest tam sporo tańsze - w naszym przypadku ropa była od 3.65 do 3.90 hrywien).
Paweł i Justyna korzystając z przewodnika wydawnictwa Bezdroża "Krym" zaplanowali bardzo szczegółowo całą wycieczkę. Naszym celem w tym dniu był Lwów. Szybko dotarliśmy do miasta, lecz ponad 2h zmarnowaliśmy na szukaniu (z powodu marnego oznaczenia i TRAGICZNEGO stanu ulic) Towarzystwa Kultury Polskiej we Lwowie które pomagało w znalezieniu kwater we Lwowie u polskich rodzin. Poszukiwania okazały się daremne ponieważ w sobotę w późnych godzinach popołudniowych było już zamknięte. Ostatecznie musieliśmy się zadowolić noclegiem w obskurnym hotelu Turist za 65grywien za parę. Warunki w pokojach pozostawiały wiele do życzenia, a ciepła woda była tylko w godzinach 6-9 rano i wieczorem. Wieczorkiem udaliśmy sie na spacer po starówce która jest jedynym miejscem godnym polecenia aczkolwiek "jaj nie urywa".
Architektura miasta jest ciekawa, ale budynki są zniszczone a drogi to w większości nierówna kostka brukowa. Aby tam się poruszać sprawnie i nie zostawić zawieszenia to trzeba mieć Hummera albo Toyotę Hilux:P. Nasze BMW nie były w stanie jechać szybciej niż 30km/h bo groziło to poważnymi uszkodzeniami (jak też na końcu wyprawy się stało:/)